Opowieść o lecie, którego już nie ma
Całe lato. Co dzień, co dwa. W starą koronę drzewa patrzyłam. Wiatr liśćmi poruszał, chciałam bardziej. Przez całe lato jesieni pragnęłam, bo jesienią dopiero te jabłka malinowe. One aż miąższ czerwieniły skórką. I miałam je w szkole, obok kanapki z serem. Ser ten od księdza, co go na lekcjach religii rozdawał. Z darów. I dla biednych i dla bogatych. Po równo dawał. W kostkę kroił. A ja nie chciałam go na ławce kłaść, bo tam korniki. I tak ten ser w dłoniach trzymałam. Przez całe Ojcze Nasz!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Inspiracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Inspiracja. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 8 października 2015
wtorek, 28 lipca 2015
Opowieść o tym, czego nie widać
Zdarza się i tak, że w Widzejowiszach gwiazd nie widać. Lampy na co drugim słupie też nie buczą. Wyłączone. Znów jesień. Pies czasem zaszczeka. Głupi pies, bo i na kogo?
Siedzimy wtedy, każdy w swim domu. Po co snuć się po świecie, kiedy nic zobaczyć nie można. Świece na stołach porozpalone. Wosk kapie bokiem. Ta wczorajsza lepsza była. Równo się wypaliła. Widać, że i w świecach sprawiedliwość lepsza i gorsza. Trzeba jak kostki cukru chować te lepsze. Może gość jaki przyjdzie. Wyciągnie się i cukier i świecę prostą. I gość pomyśli, że u nas jakoś tak lepiej. Zwyczajny gość. Sąsiad z wódką.
My dziewczynki przyrzekamy sobie potem, że nigdy, przenigdy nie wyjdziemy za mąż. A jak już wyjdziemy, to nie za takiego, co z wódką po wsi chodzi.
Dobranoc
Zdarza się i tak, że w Widzejowiszach gwiazd nie widać. Lampy na co drugim słupie też nie buczą. Wyłączone. Znów jesień. Pies czasem zaszczeka. Głupi pies, bo i na kogo?
Siedzimy wtedy, każdy w swim domu. Po co snuć się po świecie, kiedy nic zobaczyć nie można. Świece na stołach porozpalone. Wosk kapie bokiem. Ta wczorajsza lepsza była. Równo się wypaliła. Widać, że i w świecach sprawiedliwość lepsza i gorsza. Trzeba jak kostki cukru chować te lepsze. Może gość jaki przyjdzie. Wyciągnie się i cukier i świecę prostą. I gość pomyśli, że u nas jakoś tak lepiej. Zwyczajny gość. Sąsiad z wódką.
My dziewczynki przyrzekamy sobie potem, że nigdy, przenigdy nie wyjdziemy za mąż. A jak już wyjdziemy, to nie za takiego, co z wódką po wsi chodzi.
Dobranoc
czwartek, 19 marca 2015
Opowieść o całym świecie
Jesteś. To dobrze. Tak powiedział.
Szpera w skrzyni z narzędziami. Słońce wpada przez otwór w drzwiach. Teraz go widzę. Przyklęknął na jedno kolano. Tak jak w kościele. On w kościele nigdy na dwa.
Jest. Małe ciemne szkiełko spawalnicze. Przetarł grubym palcem. Za paznokciem brud całego poranka. Zdążył już naprawić rower, którym pojadę.
Najpierw jednak spojrzę w słońce. Na zmianę z nim. I zastanawiam sie czy wodniste oczy po raz ostatni zobaczą zaćmienie słońca...
Jutro! Już jutro zaćmienie. Pokażę je synowi.
U mnie wszytsko dobrze! Postaram się częściej. Tę ilustrację zrobiłam w lutym zeszłego roku. Takie mam zaległości...
Jesteś. To dobrze. Tak powiedział.
Szpera w skrzyni z narzędziami. Słońce wpada przez otwór w drzwiach. Teraz go widzę. Przyklęknął na jedno kolano. Tak jak w kościele. On w kościele nigdy na dwa.
Jest. Małe ciemne szkiełko spawalnicze. Przetarł grubym palcem. Za paznokciem brud całego poranka. Zdążył już naprawić rower, którym pojadę.
Najpierw jednak spojrzę w słońce. Na zmianę z nim. I zastanawiam sie czy wodniste oczy po raz ostatni zobaczą zaćmienie słońca...
Jutro! Już jutro zaćmienie. Pokażę je synowi.
U mnie wszytsko dobrze! Postaram się częściej. Tę ilustrację zrobiłam w lutym zeszłego roku. Takie mam zaległości...
środa, 19 listopada 2014
Opowieść o gniewie!
Wstał rankiem. Ubrał się, jak to przed wojną bywało, elegancko. Spojrzał w niebo. Nie zabrał parasola.
Kiedy wszedł do urzędu, urzędniczkom dech zaparło. Taki wypachniony, taki wykrochmalony. Poprosił o jednąkartkę pocztową i jeden znaczek. Zza pazuchy wyjął pióro, którym szybko wykaligrafował stek wyzwisk i oszczerstw. Do kobiety.
Nie ładna i nie brzydka. Taka w sam raz. Taka, za którą mężczyźni szaleją. Przebiera i wybiera... między tym od papierosów, od codziennej prasy, żyletek na brodę...
Żółty kiosk dostał list...
i teraz od czarnych ptaszysk opędzić się nie może!
Wstał rankiem. Ubrał się, jak to przed wojną bywało, elegancko. Spojrzał w niebo. Nie zabrał parasola.
Kiedy wszedł do urzędu, urzędniczkom dech zaparło. Taki wypachniony, taki wykrochmalony. Poprosił o jednąkartkę pocztową i jeden znaczek. Zza pazuchy wyjął pióro, którym szybko wykaligrafował stek wyzwisk i oszczerstw. Do kobiety.
Nie ładna i nie brzydka. Taka w sam raz. Taka, za którą mężczyźni szaleją. Przebiera i wybiera... między tym od papierosów, od codziennej prasy, żyletek na brodę...
Żółty kiosk dostał list...
i teraz od czarnych ptaszysk opędzić się nie może!
sobota, 20 września 2014
Opowieść o tym, że ty dobrze wiesz...
Wyciągnęła rękę
i patrzyła na
jaskółkę.
Widziała, jak
spomiędzy palców
wyrastają jej
pióra
Zamknęła oczy,
odeszła
na palcach
jak wróżka.
Ty dobrze wiesz,
że ona nigdy TAM
nie była.
Ilustracja inspirowana niezwykłymi zdjęciami Magdaleny Berny
Resztę dopowiedziały słowa znalezione w starych gazetach i książkach.
Wyciągnęła rękę
i patrzyła na
jaskółkę.
Widziała, jak
spomiędzy palców
wyrastają jej
pióra
Zamknęła oczy,
odeszła
na palcach
jak wróżka.
Ty dobrze wiesz,
że ona nigdy TAM
nie była.
Ilustracja inspirowana niezwykłymi zdjęciami Magdaleny Berny
Resztę dopowiedziały słowa znalezione w starych gazetach i książkach.
piątek, 20 czerwca 2014
Opowieść o tym, że zima mnie rozleniwiła...
a wiosną trzeba zakasać rękawy! I dobrze. Dysponując taką ilością czasu jak wszyscy, staram się ogarnąć sama ze sobą nie zaniedbując przy tym najbliższych. Dziś, po długiej przerwie w blogowaniu krótka relacja z ostatnich warsztatów. Na świeżo: piękne okoliczności przyrody, Serock nad Zalewem Zegrzyńskiem.
10 dużych płócien naciąganych nocą. Do dyspozycji całe piętro garażowe. Muzyka z głośnika, stukanie młotków i takera, walka z komarami.
Piękna pogoda, las i pierwsi odważni. Najpierw strach potem zdziwienie, że malowanie może być taaak przyjemne;)
Po południu deszcz. Myślałam, że nikt po obiedzie nie przyjdzie. Coca Cola nad głowami i powoli zapełniliśmy wszystkie płótna!
Powstały epokowe dzieła.
Magritte, Chagall, Picasso, van Gogh, Modigliani, Matisse...
Lubię efekt końcowy...
a wiosną trzeba zakasać rękawy! I dobrze. Dysponując taką ilością czasu jak wszyscy, staram się ogarnąć sama ze sobą nie zaniedbując przy tym najbliższych. Dziś, po długiej przerwie w blogowaniu krótka relacja z ostatnich warsztatów. Na świeżo: piękne okoliczności przyrody, Serock nad Zalewem Zegrzyńskiem.
10 dużych płócien naciąganych nocą. Do dyspozycji całe piętro garażowe. Muzyka z głośnika, stukanie młotków i takera, walka z komarami.
Piękna pogoda, las i pierwsi odważni. Najpierw strach potem zdziwienie, że malowanie może być taaak przyjemne;)
Po południu deszcz. Myślałam, że nikt po obiedzie nie przyjdzie. Coca Cola nad głowami i powoli zapełniliśmy wszystkie płótna!
Powstały epokowe dzieła.
Magritte, Chagall, Picasso, van Gogh, Modigliani, Matisse...
Lubię efekt końcowy...
środa, 23 kwietnia 2014
Opowieść o byciu!
Jak większość kobiet muszę być. Tu, tam. Zrobić trzeba to i to. I jeszcze to, a potem to. I chociaż gotować nie lubię, to czasem chciałabym ugotować coś innego, ale dziecko mam, a nie kota. I znów mizeria. I jest czas, że bym noc całą w pracy przesiedziała, bo do domu mi się nie chce, a potem dumna jestem z siebie, że daje radę.
Lodówkę z CCCP odmroziłam.
Kredki w piórniku dziecka zatemperowałam.
Szafkę gdzie cukier trzymam przetarłam.
Szkło posegregowałam
na blade i zielone kolory.
Nakrętki odkręciłam.
Odkurzyłam.
Buty dziecka przetarłam. Potem swoje.
Nie jestem dziś swoim najlepszym przyjacielem. Nie dziś.
Poszłam na zjeżdżalnię. Dmuchaną. Upał był.
To nic, że upał. Dziecko chce watę cukrową.
Ma lepkie łapy. Skończyła się woda. Ta z torebki.
Skubać sweterek, czy włos?
Kawa biała czy duża?
Posadzić trawę. Tę zwykłą.
Kupić ziemię, do zwykłej trawy.
Umówić się.
Wypić drugą białą.
Raczej małą. Czasu na dużą brak.
100% normy. Nie zawsze.
Potem gonię.
Odrabiam lekcje.
Kanapki nie zjedzone!
Przyjmuję kwiaty.
Jak większość kobiet muszę być. Tu, tam. Zrobić trzeba to i to. I jeszcze to, a potem to. I chociaż gotować nie lubię, to czasem chciałabym ugotować coś innego, ale dziecko mam, a nie kota. I znów mizeria. I jest czas, że bym noc całą w pracy przesiedziała, bo do domu mi się nie chce, a potem dumna jestem z siebie, że daje radę.
Lodówkę z CCCP odmroziłam.
Kredki w piórniku dziecka zatemperowałam.
Szafkę gdzie cukier trzymam przetarłam.
Szkło posegregowałam
na blade i zielone kolory.
Nakrętki odkręciłam.
Odkurzyłam.
Buty dziecka przetarłam. Potem swoje.
Nie jestem dziś swoim najlepszym przyjacielem. Nie dziś.
Poszłam na zjeżdżalnię. Dmuchaną. Upał był.
To nic, że upał. Dziecko chce watę cukrową.
Ma lepkie łapy. Skończyła się woda. Ta z torebki.
Skubać sweterek, czy włos?
Kawa biała czy duża?
Posadzić trawę. Tę zwykłą.
Kupić ziemię, do zwykłej trawy.
Umówić się.
Wypić drugą białą.
Raczej małą. Czasu na dużą brak.
100% normy. Nie zawsze.
Potem gonię.
Odrabiam lekcje.
Kanapki nie zjedzone!
Przyjmuję kwiaty.
wtorek, 4 lutego 2014
Opowieść o tym co by było, gdybym inny dom miała
Gdybym inny dom miała, jadałabym z innych talerzy. Nie tych beżowych z pomarańczową obwódką.
Może lubiłabym beż.
Gdybym inny dom miała, nie uderzyłabym kolegi metalowymi grabiami w głowę, nie pamiętałabym tamtego sobotniego poranka, kiedy niebo było wyjątkowo czyste, a samlociki lśniące. Mamy bluzka w serek wycięta, w kolorze nieba przed burzą przytulała mnie, choć tak straszliwie narozrabiałam.
Może gdybym tylu łez nie wylała. Z podkurczonymi pod brodę kolanami. Gdybym tak pięścią nie wygrażała na swój dziecięcy los. Słowem nie zarzekała, że tak nie może być przecież wiecznie, to czy dziś wracając myślą, usiłowałabym wyprasować pióra gołębia, co zamieszkuje moje serce?
Wrosłam w to wspominanie wyprasowane, co zdaje się tylko snem z podkurczonymi nogami. Bo jak o sobie myślę sprzed lat, to jakbym sama siebie nie poznawała w tym byciu. Bo gdybym się pogodziła z tamtym byciem, to dziś mogłabym być byle kim.
Nic przecież nie stoi na przeszkodzie w byciu byle kim.
Ilustracja 12x12
Oprawa: 20x20
Cena: 100
Gdybym inny dom miała, jadałabym z innych talerzy. Nie tych beżowych z pomarańczową obwódką.
Może lubiłabym beż.
Gdybym inny dom miała, nie uderzyłabym kolegi metalowymi grabiami w głowę, nie pamiętałabym tamtego sobotniego poranka, kiedy niebo było wyjątkowo czyste, a samlociki lśniące. Mamy bluzka w serek wycięta, w kolorze nieba przed burzą przytulała mnie, choć tak straszliwie narozrabiałam.
Może gdybym tylu łez nie wylała. Z podkurczonymi pod brodę kolanami. Gdybym tak pięścią nie wygrażała na swój dziecięcy los. Słowem nie zarzekała, że tak nie może być przecież wiecznie, to czy dziś wracając myślą, usiłowałabym wyprasować pióra gołębia, co zamieszkuje moje serce?
Wrosłam w to wspominanie wyprasowane, co zdaje się tylko snem z podkurczonymi nogami. Bo jak o sobie myślę sprzed lat, to jakbym sama siebie nie poznawała w tym byciu. Bo gdybym się pogodziła z tamtym byciem, to dziś mogłabym być byle kim.
Nic przecież nie stoi na przeszkodzie w byciu byle kim.
Ilustracja 12x12
Oprawa: 20x20
Cena: 100
wtorek, 14 stycznia 2014
Opowieść o tym, że czasami się komuś coś wydaje i to wystarczy żeby tak się stało, jak się wydawało...
Czasami ktoś z WidzeJowiszy wyjeżdża. Starzy ludzie mówią, że „ucieka”. My jednak tego nie rozumiemy. Zwykle wyjeżdżający musi przejść całe WidzeJowisze, bo przystanek autobusowy jest na samiuśkim końcu, tam, gdzie zaczyna się nowa droga albo może kończy nasza. Bo tamta droga, jest już nie nasza. Tuż przed jej początkiem ktoś postawił znak z Napisem WidzeJowisze i ten napis przekreślił na czerwono. Może nawet to ten sam człowiek, co wykopał naszą hałdę?
Zwykle wiadomo, kiedy ktoś ma zamiar wyjechać. Mówi się o tym przy kuchennych stołach, podczas kolacji, że szkoda ,że raczej już nie wróci, kiedy innego nieba niż to w WidzeJowiszach zasmakuje.
Nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś biegł, ani nawet szedł szybko. Takim normalnym kokiem, tylko z dużą torbą i pięcioma reklamówkami, to może trochę inaczej szedł niż zwykle. Raczej wolniej, szczególnie, kiedy padał deszcz i w dziurach nazbierało się sporo deszczu.
Może skakał, a starym wydawało się, że ucieka...
Czasami ktoś z WidzeJowiszy wyjeżdża. Starzy ludzie mówią, że „ucieka”. My jednak tego nie rozumiemy. Zwykle wyjeżdżający musi przejść całe WidzeJowisze, bo przystanek autobusowy jest na samiuśkim końcu, tam, gdzie zaczyna się nowa droga albo może kończy nasza. Bo tamta droga, jest już nie nasza. Tuż przed jej początkiem ktoś postawił znak z Napisem WidzeJowisze i ten napis przekreślił na czerwono. Może nawet to ten sam człowiek, co wykopał naszą hałdę?
Zwykle wiadomo, kiedy ktoś ma zamiar wyjechać. Mówi się o tym przy kuchennych stołach, podczas kolacji, że szkoda ,że raczej już nie wróci, kiedy innego nieba niż to w WidzeJowiszach zasmakuje.
Nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś biegł, ani nawet szedł szybko. Takim normalnym kokiem, tylko z dużą torbą i pięcioma reklamówkami, to może trochę inaczej szedł niż zwykle. Raczej wolniej, szczególnie, kiedy padał deszcz i w dziurach nazbierało się sporo deszczu.
Może skakał, a starym wydawało się, że ucieka...
niedziela, 5 stycznia 2014
Pierwsza opowieść w Nowym Roku...
W
WidzeJowiszach jest najwięcej nieba. Nie przysłaniają go kominy fabryk i
wysokie bloki. Jak chcemy dokładnie obejrzeć to nasze niebo, biegniemy „w doły”
i wdrapujemy się na hałdę. Wiatr tarmosi nam włosy, a Jowisze są na
wyciągnięcie ręki. Szczególnie latem. Leżymy na plecach i dotykamy Jowiszy
żując źdźbła. Nazywamy gwiazdy Jowiszami, bo tak się u nas w WidzeJowiszach
utarło. Tak mówią wszyscy starzy. Taki już mamy zwyczaj, że jak się dziecko
nowe urodzi, to mu rodzice chcą nieba uchylić i często mu to nasze niebo
pokazują.
Asfalt urywa się po drodze do WidzeJowiszy. Potem zaczyna się wyboista
droga i ta droga biegnie przez całe WidzeJowisze. Po deszczu mamy jeszcze
więcej nieba niż mieliśmy. Całe odbija się w kałużach. Teraz to już naprawdę
Jowisze są na wyciągnięcie ręki. Grzebiemy więc w kałużach, nabijamy Jowisze
na patyki i usiłujemy je wyłapać do wiaderek.
Żeby się do takiej ilości nieba przyzwyczaić,
trzeba żyć w WidzeJowiszach od samego początku...
Dobrego czasu w Nowym Roku i gwiazd na wyciągnięcie reki!!!
piątek, 22 listopada 2013
Przed każdym wejściem na klatkę
schodową zielona ławka, za blokiem ogródki działkowe. W powietrzu zapach podkładów
kolejowych, w nocy pisk hamującego pociągu. Nic dziwnego, że kiedy przyjechała
mnie odwiedzić w Krakowie, nie mogła w nocy spać.
Olsza, ceglany, nijaki dom. Przed
domem ogród, wtedy jeszcze zadbany, bo żyła Maria, z którą rozmawiałam tylko
raz. Umarła niedługo po tym, jak się wprowadziłyśmy. Ogród zarósł. Ładnie zarósł.
Do domu prowadzi wydeptana
ścieżka. Tuż przed drzwiami wielkie drzewo. Dobrze, że drzwi otwierają się do
środka. Na progu pełno igliwia.
Rankiem ptaki śpiewają
najgłośniej. Nic dziwnego, że ona nie mogła spać…
Mariusz.
Uśmiecham się na wspomnienie,
kiedy zobaczyłam go pierwszy raz. Wielki, łysy, w koszuli z obciętymi rękawami,
popijający drinka przez słomkę. Oceniam, że słomka jest starsza niż ja.
Tato Mariusza produkował abażury.
Kiedy urodził się Mariusz, ze szczęścia posadził drzewo, a Mariusz pozyskał
brata.
Latem Mariusz popijając swojego
drinka lubi się o niego opierać mówiąc, że nigdy go nie zetnie. Po śmierci Marii,
z dawnym światem łączy go już tylko drzewo i kartka, którą znalazł podczas
remontu w mieszkaniu Marii.
Pokazał mi ją. Zwykła karta z
zeszytu. Po kratkach wytyczony prostokąt określający granicę działki. Ręka człowieka,
który zrobił wszystkie abażury pałętające się po domu, nakreśliła krzyż w
miejscu, gdzie rośnie drzewo.
Piękna noc, prawie ranek. Ptaki
śpiewają jak szalone. Wracam z knajpianej pracy. W ręku nagryziony serek
pleśniowy.
Już przy furtce ściszone męskie
głosy.
Pod drzewem wielki dół. Mariusz i
jego kolega szukają skarbu.
Następnej nocy Mariusz i jego
dwóch kolegów kopią dalej. Boję się, że drzewo się przewróci.
Południem wyglądam przez okno. Koledzy
kopią, a Mariusz patrzy. Odpuścił ojcu… i drzewu.
Jak coś znajdą, wskazał drinkiem
kolegów, to ich.
Pół roku temu spotkałam kolegę,
któremu Mariusz wynajmował pokój na dole.
Wiem już.
Mariusz zapił się alkoholem
niewiadomego pochodzenia.
Drzewo rośnie i kryje w sobie
skarb…
poniedziałek, 21 października 2013
Opowieść o tym, że sąsiad to ważna sprawa.
Na wsi sąsiad jest jak rodzina. Na wesela się zaprasza, potem na chrzty kolejne. Nie pójść na pogrzeb sąsiada to grzech i na sponiewieranie ludzkie narazić się można.
Ten z prawej, to mnie kiedyś w amoku pijackim pomylił z własną córką. Wrzasnął do ucha: Agniecha do domu!!! Ptaki spłoszone krzykiem brata usiadły zaraz na drzewach, bo ja krzyczeć nie mogłam!
Koc, co płaszcz rycerski udawał, opadł na mech.
Nadgarstek uwolniony przez mamę jednym policzkiem celnie wymierzonym.
Wrócona pamięć wygnała na chwilę obłęd z oczu.
Głos w gardle uwięziony wydostał się teraz i raz jeszcze ptaki spłoszył.
Ten z lewej pomagał dziadkom przy sianokosach. Tak po sąsiedzku, za wódki kieliszek.
Wtoczył raz jeden wóz z sianem do stodoły dziadkowej tak, że głową o gwóźdź wystający z belki zawadził. W sianie skoszonym maki wyrosły, a już więcej na nie nie wlazłam. Bliznę na głowie oglądać musiałam za każdym razem, kiedy nas odwiedzał.
Ten trzeci, z przeciwka, miał dziwne perfumy i psa, który ujadał zajadle do nocy późnej. Kiedy drewniany płot z desek zastąpiła fikuśna brama okazało się, że pies jest mniejszy niż szpary w nowym ogrodzeniu. Pies zyskał wolność, a ja bałam się wracać bez kija do domu.
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
Cena 100 PLN
piątek, 18 października 2013
Opowieść o tym, że nie cegła dom tworzy, a ludzie...
Dom w którym się wychowałam jest mały. Nie miałam w nim swojego miejsca, nie licząc chwil, kiedy mama nakrywała kocem stół i pozwalała mi pod nim mieszkać do wieczora.
Latarka dyndała na szyi.
Cały mój wewnętrzny świat utkał dom, którego nie lubię.
Noszę go jedynie w głowie, nie w sercu.
Zimny, mały dom!
Kiedy dostałam drewniane klocki - domki, zastanawiałam się jak je pomalować.
Postawiłam na prostotę:
biel
czerń
błękit
Domki wycięte z drewna znalezionego nad Bałtykiem, musiały pozyskać odrobinę słońca...
i proste symbole.
Domy narysowane przez mojego sześciolatka, wypełnione po mojemu, stały się nową ilustracją.
Za nami przeprowadzka. Cieszymy się. To my dom tworzymy gdziekolwiek będziemy... byle razem!
Mieszkamy ładnie i wrastamy w miejsce;)
Codzienna droga do szkoły i pracy...
Niech się wali cały świat...
Lubię wracać do domu...
poniedziałek, 23 września 2013
Opowieść o tym, że malować każdy może, tylko, żeby to malowanie było autentyczne!
Pewnej ciepłej, wrześniowej soboty, 29 osób miało namalować obraz.
Na obraz złożyć się miały elementy typowe dla współczesnego miasta:
kamienica, rower, człowiek z bagietką, komin fabryczny, gołąb, pies, psia kupa, most, znak: nakaz skrętu w lewo, droga na Ostrołękę, pojemnik na szkło, kwaśny deszcz, autobus, fontanna, ławka, drzewo, latarnia...
Środek wyrazu: czarna farba, pędzle różnej grubości
Utrudnienia:
Pozyskanie tematu drogą losowania!
Praca po omacku!
Najpierw strach, potem radość;)
Praca zespołowa i bezinteresowna pomoc kolegi: bezcenne zjawisko;)
Progressssssss;)
No i mamy kompozycję otwartą, ekspresyjną, wymagającą lekkiego retuszu opisowego i odrobiny koloru;)
Typografia na płótnach jest modna!
Dwie starsze panie zza granicy, myślały że to praca dzieci. W chwili mej nieuwagi, postanowiły wzbogacić kompozycję;)
Jest więc silna potrzeba uzewnętrzniania się.
I może tak ustawić w chmurkowych progach płótno o białej przestrzeni
jeden metr na metr czterdzieści;)
Współczesne miasto wygląda tak!
Dzieło opisane należycie, pojechało do właścicieli, żeby wspomnieli czasem ciepłą wrześniową sobotę!
A na koniec kilka słów od siebie....
Artystów, którzy posługują się tymi samymi środkami wyrazu jest wielu. Nie wymyśliłam tuszu, cienkopisów, kredek. Nie wymyśliłam ptaków, ludzi, domków, jeża i słonia! Najważniejsze, żeby efekt końcowy był autentyczny i wypływał z mózgu!
Dla mnie stało się jasnym, że trzeba być zawsze o krok do przodu!
Uściski;)
środa, 11 września 2013
Opowieść o tym co lepiej, a co gorzej...
Mój pradziadek ogłuchł na starość diametralnie.
Miał dwie córki. Moją babcię i jej siostrę. Obie głuche jak pień. Moja babcia ma czworo dzieci. Padło na moją mamę. Mama głuchnie na jedno ucho szybciej, na drugie wolniej.
Czas na mnie...
Żeby sprawdzić czy proces już się zaczął, zmusiłam doktora Trąbkę, żeby przetestował moje uszy.
Patrząc na Kopiec Kościuszki przeżyłam pierwsze badanie słuchu.
Słuch idealny, uszy czyste!
I pomyślałam, że z dwojga złego... wolę niedosłyszeć, niż niedowidzieć;)
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
Cena: 100 PLN
poniedziałek, 3 czerwca 2013
Opowieść o przyjaźni!
Białe płatki na powiekach coraz częściej. Spódniczki trzeba ręką obciążyć, by wiatr zdradziecki białych majtek nie odsłonił. Plastikową dziecięcą zastawę szybko trzeba pozbierać do zielonego pudełka po butach. Zaraz będzie burza.
Dwie małe dziewczynki, na jednym kocyku. Całe popołudnie na zabawie w dom spędziły.
Dom to niezwykły.
Dużo zaufania, dużo rozmów podczas gotowania, wspólne wyprawy po rośliny, z których zupa powstanie. Patrzenie w niebo, opieka nad lalkami, zmywanie naczyń.
Nie ma wódki i kłótni. Dom to niezwykły...
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
wtorek, 28 maja 2013
Opowieść o planach!
Kiedyś chcieli zamienić duże miasto na małe miasteczko. Miasteczko senne, z ładną drewnianą zabudową i wodą zdrojową do wypicia raz na jakiś czas. Obejrzeli dom, co lekko pochylał się w stronę małej rzeczki przepływającej przez działkę. Dach nowy trzeba i wszystko trzeba, ale już siebie w nim widzieli. Nawet psa.
Jedna z sióstr chciała dom sprzedać, brat też, druga z sióstr nagle się rozmyśliła sentymentalnie.
Bo mama w tym domu się rodziła, bo wszystko co najlepsze w jej życiu, z tego domu wyszło, bo najładniej szumią tu drzewa, a i sąsiad dobry, choć wysokim płotem od brukowanej ulicy odgrodzony.
W mieście dużym zostali i tylko czasem wspomnieniem wrócą i pomyślą o sennym miasteczku i o tym, jaki by teraz ich życie wyglądać mogło...
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
niedziela, 5 maja 2013
Opowieść o śnie sprawiedliwego!
Każdego popołudnia, tuż po obiedzie wsiadał na rower. Stara noga bez przeszkód frunęła nad wysoką ramą i siodełkiem.
Mijały go domy ceglane, otynkowane i jeden pół na pół, z lewej jeszcze drewniany z prawej ceglany.
Rower stawiał przy bramie, w głębokim wjeździe. Najpierw łyk wody. Kubek blaszany i czerwony, powieszony na haku tuż koło kranu na zewnątrz domu, niósł orzeźwienie z głębinowej studni.
Pies ujada ze szczęścia. Stół z ceratą w owoce, ławka. Tu Józef zasiada nim do domu wejdzie. Zerknie w gazetę, co ją wiatr lekko tarmosi. Oczy cięższe, głowa opada i psa ujadanie cichnie.
Mucha brzęczy ocierając się o gazetę. Czasem ręka Józefa będzie chciała odgonić jej natarczywość.
Wychodzę na próg domu i zerkam. Nie mogę się doczekać kiedy drzemka minie i spojrzę w wodnisto - niebieskie oczy. Oczy przewertują najpierw gazetę, jakby chciały przyzwyczaić się na nowo do świata.
"82 letni król, który jest zwolennikiem prac w ogródkach działkowych, raz po raz patrzy na zegarek. Minuty dłużyły się.
Jednym okiem widzi tam, gdzie nie patrzy.Świtało, kiedy wyszedł na spacer.
Miał czas na zachwycanie się widokiem wschodu słońca.
Coś mówiło mu, że WSZYSTKO KIEDYŚ SIĘ ZMIENI...
Pierwszą myślą która, to pewne, są ogródki działkowe całego państwa.
Wobec zbliżającej się wiosny wysyłał depesze do kogo się tylko dało!
Dobrze... dobrze... a tym czasem człowiek umrze tu z głodu."
Nie pamiętam zabaw z mamą. Józef zawsze ma czas, żeby tuż po drzemce, zagrać ze mną w warcaby.
W ten niedzielny poranek zatęskniłam...
Józef był jedynym mężczyzną, przez którego nigdy nie płakałam... poza dniem, kiedy ostatni raz pocałowałam go w czoło.
Tęsknię!
Wymiary: 15x15
Oprawa: 20x20
Cena: 80 PLN
Subskrybuj:
Posty (Atom)