Opowieść o tym, że to co mam wystarczy żeby...
Kuchenny stół opustoszał. Sterty kartoników, karteczek, pędzli, farb przeniosłam na dwa blaty pracowni.
Wieczorem kiedy cisza i wszyscy śpią... bardzo chce się rysować. Zagryzam wargi... i szperam... zaraz... zaraz...
Będąc na podłódzkiej wsi zajrzałam do swoich starych półek. Wygrzebałam blok rysunkowy. Na okładce drzewo. Data produkcji: 1988 rok.
Mam 11 lat i nie lubię tych zbyt żółtych kartek. dziś... dziś za ten kolor dałabym się posiekać!. Cienkopis skacze po zanieczyszczonych naturalnie fragmentach. Odkrywam blok na nowo... Aż się prosi o delikatne traktowanie.
Niemal nabożnie rysuję kruchą postać małej dziewczynki.
Ma 11 lat i brodzi po łące. Wokół tasznik. Lubi tasznik, bo pojawia się szybko po zimie i można przynieść pierwszy wiosenny bukiet...
Wiosny w sercach!!!
Bardzo!
OdpowiedzUsuńta jedna jaskółka akurat czyni wiosnę :)
magia płynie z Twoich pisaków :)
OdpowiedzUsuńlubię to!
OdpowiedzUsuńPinezka sama nie wie co lubi bardziej - Twoje obrazy, czy Twoje słowa...
OdpowiedzUsuńTo co proste jest najlepsze.
OdpowiedzUsuńTo co proste najtrudniejsze.
Gdyby życie było proste,
Oj jakie to proste jest cholernie trudne.
A tu proszę : prosto, pięknie i na temat :)
Wiosny na oknem nie widać... co robić... czekać trzeba, rysować jaskółki i łapać promienie słońca, co przez kraty okna pracowni wpadają na piętnaście sekund...
OdpowiedzUsuńMagii w oczekiwaniu na wiosnę!